Jak pokonać samotność? Historia adopcji Ariczki i Hasanki.
Upatrzyłam ją sobie na Paluchu 14 maja 2011 roku. A właściwie nie wiem, kto kogo. Jak podeszłam śliczna suczka w typie husky skoczyła na siatkę obiema łapkami, wystawiła kawałek pyszczka przez kraty i zaczęła mnie lizać mokrym jęzorkiem po ręku, jakby mówiąc: „zabierz mnie ze sobą, a będę Cię tak lizać codziennie, albo nawet będę z Tobą codziennie biegać, jak już Ci tak bardzo na tym zależy, tylko mnie stąd weź!”
Długo się nie zastanawiałam, podpisałam umowę adopcyjną. Tak Ariczka stała się częścią mojej rodziny. Z racji tego, że ciągnęła niemiłosiernie przed siebie, jak to husky mają w zwyczaju, przeszłyśmy się troszeczkę, tak z 6km, a potem, jak psina zaczęła zwalniać, zdecydowałam się dalszą drogę odbyć tramwajem. Okazało się, że psinka wcześniej nie miała do czynienia ze schodami, więc musiałam ją wnosić na rękach do wszystkich środków transportu oraz do mieszkania mojej Mamy na drugim piętrze.
Z mostami było podobnie – panicznie się bała na nie wchodzić i po nich iść. Zwłaszcza, że w wysoko, a po jednej Wisła, po drugiej zaś pędzące samochody i autobusy. Trwało to jakieś 2 tygodnie i suczka, metodą wielokrotnych powtórzeń i nagradzania za wszystko, co zrobiła dobrze, przekonała się, że po mostach fajnie się spaceruje a nawet biega.
Intuicyjnie czułam, czego jej potrzeba, żebyśmy mogły stworzyć bliską więź i wspólne stado.
Od 5 lat uprawiam sport: najpierw to było pływanie, potem rower na końcu bieganie i triathlony. Ale pewnego dnia, po pewnym maratonie stwierdziłam, że czegoś mi w tym bieganiu brakuje.
Nie bez przyczyny mawia się: samotność długodystansowca.
Przypadkowo w 2010 r. odwiedziłam starych znajomych, którzy mają 2 psy husky, posiedziałam u nich trochę i okazało się, że nie mam już uczulenia na te miłe sierściuchy. Ta rasa zawsze była mi bliska, ale wiedziałam, że zwierząt już mieć nie mogę, odkąd pojawiła się u mnie alergia w wieku kilkunastu lat. Złożyłam im jeszcze jedną wizytę, żeby się upewnić czy rzeczywiście jakimś cudem ozdrowiałam. Diagnoza potwierdziła się: nie miałam już alergii. Myślę, że przyczynił się do tego sport outdoorowy, przebywanie na powietrzu, nawet przy minusowej temperaturze kilka godzin dziennie podczas treningów.
Z Ariczką od początku nie było łatwo i jej z goła pieskie życie nie było usłane różami.
Abstrahując od jej północnego, mocno-niezależnego charakteru, miała jeszcze swoje fobie i traumy. Nie wiadomo, czy ona komuś uciekła, gdy przechodziła pierwszą cieczkę, czy ją ktoś wyrzucił. Fakt faktem, że gdy się znalazła w schronisku była na nią dość długa lista oczekujących, dopóki pies nie odgryzł jej ogona. Oprócz tego, od samego początku miała nietolerancję pokarmową i prawie przez 5 miesięcy czułam się jakbym wstawała do noworodka kilka razy w ciągu nocy na przymusowe spacerki. Być może nabawiła się tego, dożywiając się samodzielnie przed dłuższy czas (zanim trafiła do schroniska). Jeszcze i teraz pozostała po tym spuścizna i nadal nie potrafi przejść obojętnie obok śmietnikowych zapaszków.
Żaden lekarz nie umiał jej pomóc.
Jedna Pani vet nawet stwierdziła, po podaniu ostatniego sterydu, że skończyła jej się koncepcja leczenia tego psa. Może właśnie z tego powodu ktoś się jej pozbył, bo nie umiał sobie poradzić z jej rozstrojonym przewodem pokarmowym?I kiedy wydawało się, że wyszłyśmy już na prostą, okazało się, że nie przejawia ochoty do biegania, jest niemrawa, powolna, ospała i najchętniej przesypiałaby całe dnie. Pomyślałam: to przecież husky! Husky mają niespożytą energię!
Pani doktor z naszej obecnej kliniki zasugerowała, żeby zrobić Arice TSH w kierunku niedoczynności tarczycy. Ja mam niedoczynność od ponad 15 lat, ale do wtedy nigdy bym nie przypuszczała, że psy też mogą ją mieć. Może „kto z kim przestaje takim się staje” 🙂 A poważnie mówiąc, przyczyna leżała we wcześniejszym niedożywieniu i głodowaniu. Arika dostała hormon i była znaczna poprawa: sunia zaczęła chętniej biegać, częściej się uśmiechać. Ale nadal czegoś jej brakowało.
Sunia polegiwała, ze wzrokiem smętnie utkwionym w jeden punkt. To co, że ja byłam stale obecna! Husky to zwierzę o silnie stadnym instynkcie. Ja przestałam jej wystarczać. A może i nigdy do końca nie wystarczałam. Spędzałam z nią 22 godziny na dobę, zapewniałam jej ruch i towarzystwo. Co było nie tak? Na spacerach ożywiała się tylko w obecności psów, z którymi mogła uprawiać zapasy, tarmosić się, poganiać w berka. Niestety, nie ze wszystkimi mogła się tak bawić i nie ze wszystkimi chciała (dokładnie jak z ludźmi). Wyszukiwałam jej towarzyszy i towarzyszki nawet w odległości 15 km od domu.
Od początku roku zaczęłam nosić się z zamiarem wzięcia dla niej towarzysza. Wiedziałam, że nie będzie lekko, ale chciałam ją przede wszystkim uszczęśliwić, bo widziałam jak się zmienia w obecności psiego kumpla/kumpelki. Myślałam o psie, jednak ostatecznie przygarnęłam sunię. Widocznie tak miało być.
Był 31 marca 2012 r. Wyszłyśmy na dwór. Wprost ku nam zmierzała czekoladowa 9-miesięczna gębucha, trochę przerażona, trochę zaciekawiona. Przywitała nas tak, jakby znała się z Ariką od zawsze. Ale pech chciał, że Hasanka była już chora. Wyrok: babeszjoza. Jeszcze tej samej nocy wylądowała w klinice pod kroplówką, razem z nami, walcząc o życie przez następnych 5 dni. Leżałyśmy razem z nią codziennie na podłodze w małej salce: ja trzymałam ją za łapkę, żeby sobie nie wyrwała kroplówki, a Ariczka nam towarzyszyła, czekając aż nadejdzie jej dzień operacji.
U Ariczki zdiagnozowano odmianę raka w postaci narośla. Nie zapomnę nigdy, co wtedy czułam.
Trudno było przewidzieć, jak to się wszystko skończy. Wróciłam z Hasanką do domu, bo to była jej ostatnia kroplówka, a po kilku godzinach otrzymałam telefon, że operacja Ariczki udała się znakomicie. Hasanka po miesiącu prawie doszła do siebie. W tym samym roku i Hasanka miała operację wycięcia takiego samego narośla i (odpukać) do tej pory u żadnej z nich on się nie odnawia. Arinia ma w końcu pełne stado: pańcię oraz psią towarzyszkę i przyjaciółkę. Schudła (choć niedoczynność powoduje tycie) i mówią, że wypiękniała.
W kwietniu 2012r. zaliczyłyśmy nasze pierwsze wspólne zawody: półmaraton (22km) w Kampinosie. Przybiegłyśmy ostatnie, ale za to prawdziwie szczęśliwe: młode – całe wyświechtane w błocie, piachu i wodzie, ale z błogimi uśmiechami spełnienia na twarzach. Bardzo lubimy odbywać piesze wędrówki po Mazowszu, włóczyć się z wózkiem wypełnionym naszymi rzeczami, w tym namiotem, śpiworem i karmą. Przemierzamy tak w weekendy po 50-70 km.
Regularnie też biegamy. Arika przebiegła z nami do tej pory 3 maratony, a Hasanka 20. Dostajemy oficjalne zgody na start w maratonach dla ludzi (dystans 42km), a podczas Silesia Marathon Hasanka otrzymała również własny numer 2000.
Na równi z łażeniem i bieganiem moje futra uwielbiają się kotłować, uprawiać damskie zapasy, które odbywają się zarówno w domu jak i na powietrzu. Od piłki jeszcze lepsze są elementy żywe: wiewiórki, koty, kury, jeże, nornice, konie itp., ale nawet w przypadku tych mniejszych aport nie wchodzi w grę, w myśl zasady: co zdobyte to moje. Ale do tej pory tylko myszki polne i krety mogą się czuć zagrożone. Pluszaki natomiast wystarczają tylko dopóki nie zostaną rozerwane na pół, a następnie ich wnętrzności zostaję wytrzebione i równomiernie porozpraszane na dywanie po całym pokoju.
Zimą jest jednak najfajniej, bo chłodno i da się biegać, a poza tym kotłowanie w śniegu to dla psiaków czysta przyjemność i nawet bieganie tego nie zastąpi; a i pańcia się czasem do zabawy przyłączy i wtedy stado szaleje z radości. Zimą oczywiście ciągniemy sanki podczas całodniowych wycieczek po lasach (30km bez względu na ujemną temperaturę – nie jesteśmy zmarzlakami).
W 2013 r. uczyłam Ariczkę zabawy w agility. Przychodziło jej to bardzo łatwo i już zdążyła zaprezentować swoje dotychczasowe
umiejętności na ursynowskim pikniku z konkursem Psich Piękności, gdzie zdobyły 3 miejsce.
Jestem z niej bardzo dumna, ponieważ odkąd jest Hasanka diametralnie zmienił się jej charakter: zaczęła bardzo się pilnować, wraca na zawołanie /podczas, gdy kiedyś żadne metody przywoływania nie skutkowały. Stała się opiekuńcza, cieplejsza, lubi się przytulać i już na mnie nie powarkuje jak kiedyś.
Przez kilka lat w lecie zrobiłyśmy kilka dłuższych wypraw:
a) wokół jeziora Urszulewskiego ponad 100km,
b) przeszłyśmy z wózkiem od Limanowej wokół jez. Rożnowskiego,do Rytra, górami przez Przehybę do Szczawnicy a tam na Słowacje i stamtąd do Niedzicy. W sumie 135km na lajcie ze względu na upały, z noclegami pod namiotem na łonie natury.
c) od Milówki przez Słowację do Habovki, Zuberca, Oravic i Zakopanego, ok. 170 km.
d) z Zakopanego na Słowację przez Chochołowską i Bobrovecką Dolinę do Oravic i Habovki, skąd poszłyśmy na wycieczkę na Rohacze Pleska, dalej do Tatranskiej Lomnicy i z powrotem do Zakopanego, 180 km.
d) z Krynicy-Zdroju na Słowację do Tatrzańskiej Łomnicy, na Strebske Pleso, do Habovki, Oravic i Zakopanego,190 km, a zakończyłyśmy 2.10.2016 maratonem w Katowicach.
Serdecznie zapraszamy do obejrzenia naszych zdjęć i video na naszej stronie: Biegająca z psami – petsitter.
Uwielbiam spędzać czas z moimi podopiecznymi. Ważne dla mnie jest to, że jesteśmy razem, w miarę zdrowe, możemy cieszyć się sobą, swoim towarzystwem, towarzystwem innych psiaków i ludzi zakręconych na punkcie swoich pupili jak ja. Żałuję tylko, że w stolicy jest tak mało imprez dla psów a tak dużo dla nich zakazów.
Największą radością dla mnie jest patrzenie jak moje sunie się rozwijają, jak kształtuje się ich charakter, jak wzmacnia się więź między nami, jak stają się coraz bardziej posłuszne i jak się bawią.
Mam już 45 lat i adopcja dwóch suczek husky była w moim przypadku dogłębnie przemyślana. Jeszcze przed adopcją dużo czytałam na temat szkolenia i wychowywania psów. Odkąd je mam ciągle doszkalam się na seminariach i warsztatach, poświęconych psiej tematyce. Od 2012 r. prowadzę domowy hotelik dla psów: www.fb.com/
Obie wywróciły nasze życia do góry nogami w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bez nich zawsze czegoś nam brakowało.
Pozdrawiamy,
Autorka tekstu: Joanna Szeler