Od potwora do pieszczocha – historia adopcji Cyrusa
Cyrus – to nie pies, to członek rodziny, nasz synek!
Zacznijmy od początku. Nasza „przygoda” z Cyrusem rozpoczęła się na przełomie lipca i sierpnia 2015 roku. Początkowo obserwowałam jego wydarzenie na facebooku. Później z ciekawości zadzwoniłam, żeby zapytać się, czemu jest taki problem z adopcją psiaka.
Wtedy okazało się, że Cyrus był dowodem w sprawie: na komendę – w obronie swojego poprzedniego „właściciela” pogryzł dwóch policjantów.
Mąż (wtedy jeszcze narzeczony) mówił mi, żebym wybiła sobie z głowy pomysł adopcji tego psa. Niedługo później pojechaliśmy na wakacje za granicę. Mniej więcej w tym czasie okazało się, że Cyrus znalazł właściciela. Pomyślałam: „widocznie nie byliśmy sobie pisani, ale ważne, że dostał kochający dom”.
Parę dni po naszym powrocie z wakacji okazało się, że Cyrek znowu wrócił do schroniska i znowu jest na obserwacji.
I wtedy się zaczęło…
Najpierw namówiłam męża na niezobowiązujące spotkanie z Cyrkiem w schronisku. Tam poznaliśmy Sylwka, który nam opowiedział trochę więcej o Cyrusie.
Bidulek spędził tam ponad 3,5 roku, a z nieudanej adopcji wrócił ponieważ kobieta, która wzięła go pod swoje skrzydła, chciała zobaczyć, jak Cyrus reaguje na „magiczną” komendę „Bierz go!”, co w efekcie doprowadziło do pogryzienia bezdomnego.
Już wtedy wiedziałam, że nie będzie łatwo namówić mojego Michała na przygarnięcie Cyrusa. Wiązało się to z ogromnym wyzwaniem i odpowiedzialnością. Sylwek (wolontariusz z Krakowskiego Schroniska) poradził nam, żebyśmy parę razy przyjechali do schroniska, poznali bliżej Cyrusa i zobaczyli – albo się do niego przekonamy, albo nie.
Zwróciło naszą uwagę, że Cyrus cierpiał na apatię w okresie zimowym i wpadał w depresję. Wszyscy w schronisku to widzieli i przygotowywali zbiórkę na hotelik dla niego, ponieważ następnej zimy mógłby już nie przeżyć.
Od tego momentu zaczęła się nasza przygoda z Cyrusem.
Pierwszy tydzień przyjeżdżałam dzień w dzień do Cyrusa do schroniska. Powoli poznawaliśmy się. Niestety atmosfera, jaka panowała w schronisku, powodowała, że Cyrus bardziej reagował na szelest wypakowywanych przysmaków z siatki niż na swoje imię.
Pewnego razu w schronisku, gdy siedziałam z Cyrusem w cieniu pod drzewem, żeby ukryć się przed żarem spadającym z nieba, poznałam Pana Krzysztofa (kolejnego niesamowitego wolontariusza), który zaczął mi mówić, że Cyrus jest cudownym psiakiem, żebym nie traciła w niego wiary i żebym wcale nie przekreślała możliwości obcowania Cyrusa z innymi psami.
I znowu się zaczęło. Najpierw namawianie męża na „przezimowanie” Cyrusa, choć w głębi duszy miałam nadzieję, że zostanie u nas na zawsze.
Nie wyobrażałam sobie żeby dać mu ciepło rodzinne na chwile, a później oddać go znowu do schroniska.
Biłam się z myślami, co powinnam zrobić. Zrobiłam nawet listę „za i przeciw”. Choć „za” było znacznie więcej to i tak miałam pewne wątpliwości. Inni dookoła też mi tego nie ułatwiali. Mój Michał powiedział – „Kotku cokolwiek byś nie zrobiła będę w tym z Tobą”.
I tak w tajemnicy przed prawie wszystkimi znajomymi wzięliśmy Cyrusa.
To był 8 września 2015 roku. Sylwek dzwonił do nas, czy aby na pewno po niego jedziemy, bo zbliża się pora karmienia podopiecznych ze schroniska i nie wie, czy go wyciągać z boksu, czy nie.
Cyrusek był do tego stopnia niesocjalizowany, że klatka obok niego musiała być pusta. Gdy znajdował się obok pies, Cyrus dostawał szału.
W końcu przyjechaliśmy. Bez obroży, bez smyczy, bez kagańca. Na szczęście Sylwek nas uratował i pożyczył te wszystkie gadżety. Teraz szybkie szczepienie, wręczenie książeczki i azymut Nowa Huta. Cyrus po minucie padł i zaczął słodko chrapać, a nam urywało nosy ze smrodu, jaki się z niego wydzielał. Oczywiście mówili, żeby nie kąpać go przez pierwsze dwa tygodnie. Nie dało się za żade skarby wytrzymać. Nawet nie dostał jedzenia, tylko poszedł pod kran.
Tak naprawdę dopiero w domu zaczęliśmy się porządnie poznawać.
Pierwszy tydzień Cyrek odsypiał, a gdy gdziekolwiek się ruszyłam to chodził za mną krok w krok. Początkowo obiecałam mężowi, że nie będę psa wpuszczać do łóżka, ale zaczęłam później mu tłumaczyć, że bidulka tyle lat spała na słomie bądź betonie, że zasługuje teraz na odrobinę miłości i wygody. Od tej pory między godziną 6 a 7 rano Cyrusek kładzie się między nas i tak jeszcze przytuleni do siebie, przesypiamy godzinkę.
Kontakt Cyrusa z innymi psami był początkowo ciężki, ale kto miał go tego nauczyć? Skoro od małego był uczony, że jest samcem alfa.
Myślałam o jakiejś tresurze, ale po pierwszym spotkaniu zrezygnowałam. Nie podobały mi się metody stosowane przez tego mężczyznę i postawiłam na… MIŁOŚĆ.
Miłość, która odzwierciedlała się przytulaniem, cierpliwością, zbliżaniem się do innych psów, ale na bezpieczną odległość, wchodzeniem na wybiegi dla psów i przesiadywanie tam godzinami, a tym samym zmuszanie go do zaobserwowania, że psy między sobą się bawią i psie interakcje nie muszą wiązać się ze stresem.
I co? Udało się! Owszem – nie ze wszystkimi psami, ale czy ludzie lubią się ze wszystkimi? Nie! Najbardziej zależało mi na dogadaniu się Cyrusa z bokserką rodziców adoptowaną z Fundacji Boksery w Potrzebie. Początkowo Cyrus chciał pokazywać swoją dominację, a teraz… jedno za drugim wpadłoby w ogień.
Cyrus stał się naszym członkiem rodziny
Nie wyobrażamy sobie wakacji bez niego. Pierwsze nasze pytanie, kiedy chcemy gdzieś wynająć pokój/hotel, to kwestia możliwości przyjazdu z psem. Jeśli takowej nie ma – dziękujemy i szukamy dalej. W restauracji jest to samo.
Można powiedzieć, że Cyrus przewrócił nasze życie do góry nogami, ale z pozytywnym skutkiem.
Nauczył mojego męża jeszcze większej wrażliwości. Kiedyś mąż mówił, że przesadzam, jak kazałam mu się wracać, gdy widziałam gdzieś psa stojącego na poboczu. Teraz mnie rozumie. To wszystko dzięki Cyrusowi, bo to on go tego nauczył.
Wzięliśmy psa, który był postrzegany jako „maszyna do zabijania”, a zrobiliśmy z niego najukochańszą ciapę na świecie.
Z psem jest tak samo jak z bronią. Dopiero w nieodpowiednich rękach może stać niebezpiecznym narzędziem…
Dzisiaj dom bez Cyrusa nie byłby tym samym domem, a „przezimowanie” Cyrusa będzie trwało do ostatnich jego dni.
Autorka tekstu: Karolina Jaworski