Daj psu szansę, nawet jeśli jest „bojaźliwą parówką z solidną nadwagą”- historia adopcji Dudu
Obecnie jestem ,,van liferem” – czyli psem podróżującym. Mieszkam z matką i ojcem w 30- letnim camper vanie i co jaki czas budzimy się na innym podwórku, żeby nie obsikiwać wiecznie tych samych krzaków. Ale nie zawsze tak było – wspomina Dudu.
Dudu – życie w schronisku
Jeszcze 3,5 roku mieszkałem w schronisku. Trwało to ponad rok, sam nie wiem ile dokładnie, czas bardzo się dłużył. W zasadzie myślałem, że już zawsze będę w tym boksie, że mój świat po prostu musi być w kratę i nie ma co z tym walczyć, bo skoro ktoś mnie tu oddał to widocznie tu jest moje miejsce, co nie?
Nie chciało mi się nawet chodzić na spacery ani patrzeć na ludzi. Uciekałem od dłoni wyciągniętych do głaskania. Trochę się bałem, nie chciałem sobie robić zbędnych nadziei. Od matki też uciekałem, mimo że co parę dni przywoziła mi coraz to bardziej glamurne żarcie.
Aż do dnia kiedy faktycznie coś tam zachachmęciła w papierach i zapakowała moje cztery litery do auta. Wtedy to 3 maja 2016 Dudu oficjalnie znalazł kochający dom.
Pierwsze chwili Dudu w nowym otoczeniu
Nie żebym był tym jakoś specjalnie zachwycony od pierwszego dnia. Moje wycofane usposobienie i niechęć do żywych istot wymagały trochę cierpliwości i ciężkiej pracy. Ale staraliśmy się oboje. Robiliśmy postępy.
Wyprowadziliśmy się do wielkiego miasta, gdzie matka dostała pracę i wkrótce potem poznała ojca. Świetnie mi szlo integrowanie się z życiem wielkomiejskim, choć do dziś nie przepadam gdy jakieś auto zbyt szybko wyjedzie koło mnie zza zakrętu.
Mijały kolejne miesiące, a ja stawałem się coraz bardziej odważnym i towarzyskim psem. Ojca adoptowałem i pokochałem od razu. Jego znajomych odwiedzających nas po raz pierwszy witałem merdając ogonem. Matka była ze mnie bardzo dumna. I tak oto moje gołąbeczki (właściciele) zaczęły snuć marzenia o podróżach.
Nasze podróże
Latem 2018 ja – Dudu – oraz moi właściciele kupiliśmy starego campera rocznik ’90. Całą tegoroczną wiosnę pod moim czujnym okiem go remontowaliśmy, by wreszcie na początku maja, zostawiwszy za sobą stacjonarne życie, ruszyć w szeroki świat. Po raz pierwszy jako „vanliferzy” obudziliśmy się na pewnej leśnej polanie, 3 maja 2019. Dokładnie w dzień moich trzecich „adopcinek”.
Jak do tej pory zwiedziłem już 7 obcych krajów. Spacerowałem po Litwie, Łotwie, Słowacji, Węgrzech, Rumunii, Ukrainie. Teraz pomieszkujemy sobie w Mołdawii, ale dalszych planów nam nie brakuje.
Moje cztery łapy przemierzały zarówno wielkie miasta, jak i malownicze wsie. Chodziłem po górach i brodziłem w potoku, pływałem w jeziorach, ganiałem ptaki w polu słoneczników. Niezależnie od pogody czy pory dnia najważniejsze bylo dla mnie że są ze mną moje człowieki. I oni zawsze byli. Matka robi mi mnóstwo zdjęć żebym z każdego nowego miejsca miał jakąś pamiątkę.
Ostatnio nawet zrobiło się tego tyle, że założyłem sobie bloga, żeby dzielić się z innymi moją historią. A nuż ktoś zauważy i pomyśli, że przecież pieseł w podróży to fajny druh? Że to wcale nie taki problem jak się niektórym wydaje?
Martwi mnie tylko, że takich futer jest jeszcze całe mnóstwo… I one tak bardzo czekają, żeby ktoś dał im szansę. Czekają, aż ludzie przestaną się bać, że taki dorosły Psiak to się już nie przyzwyczai oraz niczego nie nauczy, że będzie z nim tylko problem, że popsuje im wakacje, że… A tak wcale nie jest! Tylko oni tego nie wiedzą!
Mam paszport tak jak ,,człowieki” oraz swój własny kąt w camperze, gdzie jem i odpoczywam. Mam aż cztery łapy do zwiedzania świata i jeden puchaty ogon, który razem z moją rodzinką cieszy się każdym pięknym widokiem, zdobytym szczytem, wschodem czy zachodem słońca. A miałem być tylko kawałkiem futra wyglądającym zza schroniskowych krat.
I dlatego właśnie do Was napisałem bo może dzięki nam trochę ich się jednak dowie. Może uwierzą i może nas, psów podróżujących będzie coraz więcej?
genialnie, naprawdę to poczułam