O maluchach porzuconych w rowie i wykarmionych strzykawką. Historia adopcji Lady.
Moją kotkę poznałam 3 lata temu. Znalazłam ją i czworo innych kilkutygodniowych kociaków w kartonie. Zostały porzucone w rowie poza wioską. Wypatrzyłam je podczas przejażdżki rowerowej z koleżankami.
Lady Sansa (tak ją nazwałam) wyczołgała się z kartonu w moją stronę, miaucząc rozpaczliwie.
Wtedy stwierdziłam, że skoro ona wybrała mnie, to ja stałam się za nią odpowiedzialna.
Musiałam zabrać je do domu. Ze względu na młody wiek, potrzebowałam zgody mamy. Bardzo długo o nią zabiegałam.
Kotki były malutkie. Zostały wykarmione strzykawkami i wychowywane w opuszczonym gospodarstwie przez nas.
Dwa niestety nie przeżyły. Moja kruszynka nikomu nie dawała się głaskać. Pozwalała się dotknąć tylko mi. Do nikogo nie podchodziła, zawsze trzymała się na uboczu.
Gdy przez jakiś czas nie mogłam przyjeżdżać, koleżanki myślały, że zdechła, bo jej nigdzie nie było.
Do mnie zawsze przychodziła. Wystarczyło, że ją zawołałam. W końcu mama zgodziła się, abym wzięła ją do domu.
Od tamtego czasu mieszka w ciepłym domu ze mną i ze swoim przyjacielem cocker spanielem.
Jest szczęśliwa i kochana.
Gdy ją poznałam mieściła mi się w jednej dłoni, dziś jest bardzo dużym kotem, ledwo mieści się na kolanach. To zdecydowanie była miłość od pierwszego wejrzenia i to z obu stron.
Moja „malutka” Lady wybrała mnie, a ja wybrałam ją. Cieszę się, że przeżyła pomimo braku matki i nieprofesjonalnej opieki. My byłyśmy małe i nie miałyśmy pojęcia, jak prawidłwo odchować tak małe kotki, które nawet nie chodziły.
Autorka tekstu: Nati