Trzy psy i my – historia adopcji Ozzy’ego, Dany i Scarlett
Nigdy nie spodziewałam się, że coś mnie kiedyś skłoni do adopcji. Psów bałam się panicznie przez pół życia. Nie do końca wiem, czym ten lęk był spowodowany. Może była to kwestia braku doświadczeń ze zwierzętami, może jakieś traumatyczne wspomnienie z dzieciństwa. A może po prostu potrzebowałam czasu, żeby przełamać naturalny lęk? Ciężko powiedzieć.
Z wiekiem „swoje lęki zaczęłam nosić jak odzież wierzchnią”. Zaczęłam poznawać psy. Najpierw był Fredek, jamnik przyjaciółki. Koleżanka wychodziła z nim przed klatkę, żebyśmy tam się przywitali, a dopiero potem razem wchodziliśmy do domu. Powoli się przyzwyczajałam.
Potem był Wolfik, Bromba i Harutek, dzięki którym moje lęki poszły w zapomnienie.
Jakiś czas po moim „oswojeniu się” z psami, zaczęła we mnie kiełkować myśl o adopcji.
Przez kilka miesięcy przeglądałam wydarzenia adopcyjne, oglądałam zdjęcia i szukałam swojego wymarzonego husky’ego. Znajomi pukali się w głowę. „Ty? Psa? Przecież Ty się boisz psów”, „Nie dasz rady, przecież to trzeba biegać, chodzić na spacery”, „A jak będziesz wyjeżdżać? Z kim zostawisz psa?”, „Przecież mieszkasz w kawalerce, to nie miejsce dla husky’ego, nie masz ogrodu”. I moje ulubione – „Pozwolisz mu siedzieć przez 8 godzin dziennie w domu?”
I wtedy się stało. Na jednym z wydarzeń zobaczyłam zdjęcie Messiego. Bursztynowe oczy i oklapnięte ucho czteromiesięcznego mieszańca husky zahipnotyzowały mnie i pokazałam jego zdjęcie Konradowi (mojemu partnerowi). Jego odpowiedź była natychmiastowa „To jest nasz pies”.
Zaczął się proces adopcyjny. Pierwsza wizyta, druga, nie pamiętam już dokładnie ile było. Ale było dużo stresu. Nie wiedzieliśmy do końca, czy dziewczyny (Natalia, Beata <3), które zajmowały się adopcją, dadzą go właśnie nam. A przecież byliśmy już pewni, że to właśnie ten w którym zakochaliśmy się oboje od pierwszego spojrzenia. Na szczęście się udało.
Już dzień po adopcji, razem z Messim vel Ozzy’m (imię zmieniliśmy, był jeszcze młody), wyjechaliśmy na łódki na Mazury.
Ozzy okazał się super psem, który na każdym kroku zaskakiwał nas swoim pozytywnym zachowaniem.
Zero problemu z pobytem na łódce, w samochodzie, zostawaniem w domu, czy w kontaktach ze zwierzętami czy ludźmi 🙂
Staraliśmy się w żaden sposób nie separować go od sytuacji codziennych. Ozzy chodził z nami na obiad, wyjeżdżał, zabieraliśmy go do przyjaciół. Jednym słowem stał się pełnoprawnym członkiem rodziny.
Uważam, że takie wychowanie oswaja psa ze wszystkimi potencjalnie stresowymi dla niego sytuacjami i sprawia, że dorosły pies jest zrównoważony i nie ma żadnych lęków.
Na jesieni, kiedy Ozzy zaczął częściej zostawać sam w domu (latem jeździłam z nim do pracy), zaczęły nas gnębić lekkie wyrzuty sumienia. Martwiłam się, że zostawiamy go samego, że się nudzi, że za nami tęskni.
Zaczęliśmy zastanawiać się nad towarzyszem dla naszego ulubieńca.
Zbiegło się to w czasie z dołączeniem do Facebookowego wydarzenia dotyczącego szczeniaków do adopcji. Zanim się jednak zdecydowaliśmy, wszystkie dostały nowe domy. I nagle jakiś miesiąc później post – Alfa, suczka która jako pierwsza dostała domek, została odebrana interwencyjnie, bo była głodzona. Nie wypowiem się o ludziach, którzy karali szczeniaka nie dając mu jedzenia. Myślę, że każdy psiarz pomyśli o nich tak samo jak ja myślę. Zadzwoniłam do Beaty – koordynatorki z Palucha – powiedzieć jej, że chciałabym spotkać się z Alfą. Pojechałam i wpadłam znowu. Spojrzałam w oczy Alfy (teraz już Daenerys / Dany),a kilka dni później zamieszkała z nami 🙂
I wtedy się zaczęło…
Na początku delikatnie… Tu rożek kanapy, tam kawałek stołu, tu książka, tam drewniana łyżka. Lekkie nadgryzanie powoli zaczęło się przeradzać w niszczenie. Kanapa, druga kanapa, dwa fotele, stół, stolik i nie pamiętam już co jeszcze. Wchodząc do domu musieliśmy sprzątać przez pół godziny, nasza cierpliwość była już na skraju wyczerpania, a szczeniaki dokazywały dalej. Rozmawialiśmy z behawiorystką, pracowaliśmy nad wyeliminowaniem lęku separacyjnego, czytaliśmy dużo i pracowaliśmy z psami tyle, ile się dało w naszym ograniczonym pracą życiu. Rezultaty pojawiały się powoli.
Podstawowym minusem był brak jakiejkolwiek możliwości separacji psów od cennych dla nas rzeczy. W mieszkaniu mieliśmy tylko jedną parę drzwi – wejściowych. Nam to nie przeszkadzało, ale nie mieliśmy możliwości ochrony rzeczy przed psami. Cóż było robić? Przeprowadziliśmy się 🙂 Z psami pracujemy dalej, powoli zaczynamy zostawiać je same w salonie. 2-3 godziny nie są już problemem, są coraz starsze, coraz mniej pstro w psich głowach.
W sierpniu do naszego stada dołączyła Scarlett.
Dwumiesięczny owczarek w typie belga Mallinois. Znalazłam ją będąc na spacerze z psami, była przywiązana do drzewa na warszawskiej Pradze. Miała 2 miesiące. Kiedy ją zobaczyłam nawet nie pomyślałam, że z nami zostanie. Zadzwoniłam do eko patrolu, który nie przyjechał przez ponad 40 minut. W międzyczasie mój telefon się rozładował, zaczynała się burza. Zdecydowałam, że zabiorę ją do domu i stamtąd zadzwonię ponownie do Eko Patrolu. Kiedy weszłam już od progu ostrzegając, że mam trzeciego psa, Konrad spojrzał na nas i powiedział: „w takim razie już z nami zostanie”. Została. Teraz jest nas pięcioro.
Jak mija życie z trzema psami? Pracowicie.
Trzeba dużo po nich sprzątać, pilnować pojedynczych spacerów, żeby nie bały się wychodzić same, bez reszty stada. Pracując 8 godzin dziennie trzeba znaleźć czas na co najmniej 3 spacery, psi park, jeziorko i zabawę.
Jak się chodzi na spacery? Na początku nie było łatwo ale stopniowo człowiek się przyzwyczaja. Wie że oczy trzeba mieć naokoło głowy, że w każdej chwili psy mogą zobaczyć koteczka do którego pociągną tak, że kilka metrów po trawniku można przejechać na tyłku, jak się odpowiednio nie zaprzesz…
A w domu? Nieustające Animal Planet. Ich interakcje są po prostu hipnotyzujące. Obserwacja relacji jakie mają między sobą, ich rozmów (które potrafią się ciągnąć godzinami), zabaw i pomysłowości potrafi zająć naprawdę duuużo czasu. I codziennie jest tak samo fascynująca.
I to co najważniejsze. Tona miłości. Właściwie trzy tony, w naszym wypadku.
Kiedy idziesz spać i psy kładą się obok ciebie, nawet zimą można spać pod cienkim kocykiem 🙂 Grzeją.
Kiedy budzisz się rano, a mokre nosy dają Ci całusy na dzień dobry. Kiedy jesteś smutny, a one przychodzą Cię pocieszyć. Kiedy patrzą na Ciebie jak na najważniejszą osobę na świecie. Bezcenne.
I te wszystkie mity, które zostały obalone. To nie prawda, że każdy pies potrzebuje dużego mieszkania. To nie prawda, że trzeba zrezygnować z życia towarzyskiego. To nie prawda, że nie ma jak pojechać na wakacje. I przede wszystkim – to nie prawda, że pies będzie cierpiał, kiedy zostawisz go w domu w czasie swojej pracy. Każdy pies będzie szczęśliwszy, mając na kogo czekać w domu, niż siedząc w boksie w schronisku i wypatrując oczu za swoim człowiekiem.
Od czasu kiedy wzięliśmy pierwszego psa, już trzy osoby z naszego otoczenia również zdecydowały się na adopcję. Mam nadzieję, że uda mi się przekonać więcej osób. Dlatego zdecydowałam się na opisanie naszej historii 🙂
W Warszawie żyje ok. 2 mln ludzi. W schronisku na Paluchu mieszka ok. 700 psów. To tak niewiele, a jednocześnie tak dużo. 700 ton miłości, oddania, wierności i psiego uśmiechu. Rachunek jest niby prosty, a przecież one cały czas czekają.
Autorka tekstu: Sylvia Pyluga
MAM TRZY PSY OD 6 LAT MAM NORMALNĄ RODZINĘ PRACĘ PRZYJACIÓŁ WAKACJE WSZYSTKO JEST PEŁNIEJSZE W TOWARZYSTWIE PSIEJ RODZINY SMUTEK TRWA KRÓCEJ ROZPACZ SZYBCIEJ PRZEMIJA SIŁY WRACAJĄ .KIEDY WSTAJESZ NAD RANEM BO WYBUDZIŁ CIĘ ZŁY SEN ONE SĄ PRZY TOBIE.WSZYSTKO MOŻNA POGODZIĆ CZYSTY DOM OGRÓD .ZWIERZĘTA NAPRAWDĘ NAS KOCHAJĄ DAJMY IM TYLKO NA TO SZANSĘ A ODWZAJEMNIĄ NASZE DOBRE UCZUCIA WIELOKROTNIE..CORAZ CZĘŚCIEJ MYŚLĘ ŻE NASZ STOSUNEK DO PRZYRODY ZWIERZĄT JEST TAKIM SPRAWDZIANEM CZŁOWIECZEŃSTWA I KIEDYŚ KTOŚ NAS Z TEGO ROZLICZY……
W pełni się zgadzam. Pięknie i mądrze powiedziane 🙂