Moje kulawe szczęście. Historia adopcji Pinii.
W zeszłym tygodniu mogliście przeczytać historię adopcji Tobisia, autorstwa Pani Anny. Dziś część druga, w której poznacie Pinię.
To nie będzie klasyczna opowieść o piesku ze schroniska… To będzie opowieść o suni, której odmówiono prawa do życia.
Pinia trafiła do mnie całkiem przypadkowo, ale ten przypadek był nam widać obu pisany.
Poszłam do przychodni na szczepienie ze swoim starutkim psem Elvisem, a tam w poczekalni siedziała sobie pani ze szczeniakiem w torbie. Nie byłabym sobą gdybym nie zaczęła się maluszkiem zachwycać.
Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że to maleństwo przyniesiono do uśpienia! Mała sunia nie stawała bowiem na tylne łapki.
Niewiele myśląc zdecydowałam się tę kruszynkę zaadoptować (a w domu były wtedy dwa inne pieski). Tak Pinia trafiła do mnie.
Po serii badań okazało się, że maleństwo ma uszkodzony kręgosłup lędźwiowy (pewnie ktoś ją nadepnął) i źle ukształtowane stawy kolanowe. Jestem masażystką, niewiele myśląc zabrałam się do roboty!
Była hydroterapia w wannie, masaże, ćwiczenia na piłce i wiele innych zabiegów. Po miesiącu z hakiem postępy dało się zauważyć gołym okiem!
Już niedługo Pinia biegała i cieszyła się życiem, tylko wprawne oko mogło dostrzec różnicę pomiędzy jej sposobem poruszania się, a tym, jak biegają zdrowe pieski.
Jednocześnie stwierdziłam, że trafiłam na miłość mojego życia! Jeśli wierzycie w cudowne zrządzenia losu to było właśnie coś takiego.
Ten pies czytał mi w myślach, a jednocześnie okazywał swoją miłość na każdym kroku.
Tak minęły nam cztery beztroskie lata. Ponad rok temu zauważyłam, że Pinia znowu porusza się gorzej. Tylne łapki coraz bardziej się krzyżowały, grzbiet wyginał w pałąk. Poszłyśmy zatem do weterynarza.
Na szczęście kręgosłup nadal sprawuje się doskonale, gorzej z kolankami. Tu wcześniej czy później czeka moją Pinię trudna i bolesna operacja, ale póki co dajemy radę!
Życie z psem niepełnosprawnym ruchowo nie zawsze jest usłane różami… Nie można go forsować, nie można wsiąść na rower i kazać mu zasuwać obok. Taki psiak nie weźmie udziału w agility ani w dogtrekkingu, nawet nie pójdzie na psi plac zabaw.
Wymaga stosowania suplementów, które nie są najtańsze, nierzadko leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, trzeba od czasu do czasu zafundować mu RTG, a nawet tomografię komputerową. To wszystko generuje koszty, na które należy być przygotowanym.
Psiaki z dysfunkcjami narządów ruchu wymagają również rehabilitacji. Ja akurat robię ją samodzielnie, ale przecież nie każdy to potrafi. To są również wydatki, na jakie nie każdego stać.
Psa, który ma problem z łapami czy kręgosłupem trzeba nosić po schodach, albo kupić mu specjalną uprząż, która będzie stanowiła dla niego pomoc przy wchodzeniu.
Nierzadko trzeba zafundować psiakowi gorset, ortezę albo stabilizator, a w ciężkich przypadkach także wózeczek. I trzeba mieć świadomość, że stan naszego przyjaciela może się pogorszyć…
Z drugiej strony każdy progres to wielka radość! Każdy lepszy dzień, jaki ma Pinia, kiedy łapki jej nie bolą, gdy idzie w ogonkiem w górze i nie zatacza się jak stary pijaczyna jest moim dobrym dniem i przyczyną do radości.
Patrzę na nią i widzę, że jest szczęśliwa pomimo niepełnosprawności.
Noszę moje kulawe szczęście po schodach, masuję łapki na spacerze, podaje suplementy i leki przeciwzapalne, czekam również na zamówione ortezy stawów kolanowych.
Niektórzy pytają, po co ci takie chore psy – jeden ślepy, drugi kulawy, w dodatku kundle? Nie lepiej uśpić, przecież one się męczą! Masz za dużo pieniędzy? Przecież leczenie kosztuje!
Otóż nie, moi drodzy Państwo, one wcale nie są nieszczęśliwe! Cieszą się każdym dniem, a ja razem z nimi.
Potrafią się bawić nie gorzej od zdrowych psów.
W naszej sytuacji jesteśmy zwycięzcami niezależnie od stanu zdrowia, bo mamy siebie nawzajem, bo jesteśmy razem.
Anna Malinowska