Hiperaktywny futrzak – historia adopcji Vincenzo
Mam na imię Gosia i jestem szczęśliwą opiekunką dwóch adoptowanych kocurków. Pierwszy – mniejszy i bury ma na imię Vincenzo, drugi większy i biały to Ollie (Oluś). Oba kocurki zostały adoptowane w 2014 roku dzięki uprzejmości Fundacji Czarna Owca Pana Kota. Dziś jednak opowiem Wam historię Vincenza.
Opowieść wigilijna
Jest grudzień 2013 roku. Wigilia trwa w najlepsze, a za oknem jak zawsze w grudniu… Szaro i paskudnie. W okolicach Lublina kobieta zauważa małego, samotnego parotygodniowego mruczka. Siedzi całkiem sam, jest ledwo widoczny na poboczu. Kobieta zatrzymuje się i zabiera go ze sobą. Chce mu pomóc, jednak nie ma pojęcia co ją czeka.
Kot to jedno wielkie nieszczęście; jest wychudzony, ma ubłocone, pozlepiane futerko, świerzb i koci katar. Na domiar złego, jego tylna łapka jest nie tyle zraniona, co zmasakrowana… Gnijące ciałko trzyma się na ostatnim ścięgnie… Przerażona kobieta zawozi małego do Krakowa i oddaje pod opiekę Fundacji Czarna Owca Pana Kota działającej wówczas w krakowskim Podgórzu (dziś: Dolny Śląsk).
Świąteczny cud
Kotek błyskawicznie otrzymuje przydomek Billie Nożka i trafia pod opiekę przychodni weterynaryjnej Modern Veterinary Medicine. Tam też dr Wojciech Piróg dokonuje rzeczy niemożliwej – ratuje kocią łapkę! Billie wyjątkowo dzielnie znosi wszystkie zabiegi i mimo bólu, mruczy jak mały motorek, wtula się w ludzi. W gabinecie jest moja przyjaciółka Karolina, która wie, że kotu grozi schronisko.
Dziewczyna zakochuje się w małym, burym, mruczącym kociaku i natychmiast dzwoni do mnie mówiąc:
„Jeśli nadal myślicie o adoptowaniu kota, to mam jednego dla Was!”
Miała rację. Już od pewnego czasu myśleliśmy z chłopakiem o adopcji jakiegoś słodkiego futrzaka – a skoro Billy Nóżka czekał na dom, to chyba oboje szukaliśmy właśnie siebie. Razem z Fundacją decydujemy się na adopcję i przygotowujemy prawdziwą kocią wyprawkę w oczekiwaniu na zakończenie procesu adopcyjnego.
Rodzina w komplecie
Kotek w końcu trafia do nas 5 marca i od razu otrzymuje nowe imię – Vincenzo (po Vincencie Mancini z „Ojca Chrzestnego III”). Imię okazuje się zaskakująco trafne. Oznacza z łaciny tego, który zwycięża, co idealnie pasuje do charakteru kota. Jaki jednak jest nasz mały twardziel?
To proste, nieustraszony!
Nieustępliwy, wytrwały, szalenie ciekawski i nadzwyczaj aktywny. Jest go wszędzie pełno, a tam gdzie się zjawia nic już nie jest takie same – podobnie jak nasze życie! Nie można bez niego zrobić niczego. Zdjęty ze stołu 30 razy wskakuje znów. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest cecha każdego kota – trafił nam się egzemplarz hiperaktywny!
Vincenzo jest mistrzem mruczenia – mruczenie słychać nawet w sąsiednim pokoju! Kocha się bawić, tulić i przeszkadzać. Nasze życie zmieniło się całkowicie. Gdy wracamy do domu od razu przychodzi, żeby się z nami przywitać. Kładzie się na pleckach i przewraca z boku na bok w oczekiwaniu na głaskanie. Mimo, że czasem nie daje ani jeść, ani pić w spokoju (a i spanie bywa utrudnione), nie oddalibyśmy go za żadne skarby nikomu!
Gosia
21 Comments