Czy ludzka brutalność zna granice? – historia adopcji Misi
Kiedy się poznałyśmy
Misia była bezdomnym psiakiem, błąkającym się po wsi. Od początku dało się zauważyć jej nieufność wobec ludzi. Nie zbliżała się do nich, unikała kontaktu. Interesowały ją natomiast inne pieski – w tym mój kochany Dino.
Z całego serca chciałam coś zrobić dla Misi. Codziennie, przez cały tydzień zostawiałam jej jedzenie i wodę, licząc, że może w ten sposób przekonam ją do siebie. W końcu się udało. Misia weszła do mnie na podwórko w Wielką Sobotę i dopiero wtedy zrozumiałam, co nas czeka.
Misia miała ogromny, wiszący fioletowy brzuszek. Byłam pewna, że to rak. Zdecydowałam się jak najszybciej zabrać ją do weterynarza.
To, co powiedział mi lekarz, było przerażające.
Misia była bardzo pobita i miała porwane powłoki brzuszne, a jelita powoli wychodziły jej odbytem.
Po prostu ktoś znęcał się nad nią.
Walka o miłość
Moja – bo od teraz nie mogło być inaczej – Misia przeszła trzy operacje, a ja, przy każdej z nich czekałam ze łzami w oczach. W ogromnym stresie. Doskonale wiedziałam przez co przechodzi! Operacje minęły, a blizny się zagoiły. Resocjalizacja Misi trwała bardzo długo – na szczęście, w każdej trudnej chwili był przy niej Dino, który nie opuszczał jej nawet na chwilę.
Dlaczego powiedziałam, że doskonale ją rozumiem?
W moim życiu również nastał taki czas, kiedy i ja musiałam pójść na kolejną operację. Mojego serca. Mam dziewięć wrodzonych wad serca. Leżałam w szpitalu trzy miesiące. Na drugim końcu Polski – sama, bo psiaki zostały w domu. Nigdy wcześniej nie czułam tak bardzo, że muszę wracać do domu.
Gdy wróciłam
Nadszedł czas powrotu do domu. W obawie, że psiaki na mnie skoczą usiadłam na sofie trzymając się niepewnie za klatkę piersiową, Misia i Dino delikatnie wskoczyli obok mnie, powąchali moją bliznę, całą mnie. Zobaczyłam, że płyną im łzy po policzkach. Nie dałam rady – rozpłakałam się jak dziecko.
Przez miesiąc nie opuszczały mnie, nawet na krok. Nie potrafię opisać słowami jak bardzo ich kocham. Dzięki nim miałam siłę, by podjąć się rehabilitacji. By znów stanąć na własnych nogach i wrócić jak najszybciej do domu. Chęć przytulenia ich dawała mi niesamowitą motywację do walki o lepsze jutro.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że są ze mną. Dziękuję za ich bezcenną i bezinteresowną miłość, która nie zna granic. Za ich cudowne oczy, pełne blasku i zrozumienia. Za ich urocze sępienie mojego śniadania, obiadu i kolacji (myślę, że każdy psiak ma to opanowane do perfekcji!).
Moim marzeniem jest, aby każde zwierzę – duże czy małe – miało co zjeść w kochającym domu – w towarzystwie, swojego człowieka. Wiem jednak, że nie jest to możliwe. Dlatego razem z przyjaciółmi co roku, staramy się pomóc zwierzakom choć trochę – organizujemy i współtworzymy akcję dla schronisk, dla zwierząt!
Autorka tekstu: Marlena Szeremet