„Kocham go tak bardzo, że sama się tego boję” – piękna adopcja
„Julia kocha psy” – to zdecydowanie za mało powiedziane, o osobie, która dla czworonożnych przyjaciół jest w stanie zrobić niemal wszystko. Niedawno, wraz z Olą założyły inicjatywę ProPsy. Na swoim fan page piszą:
„Świat oszalał zatracając się w pogoni za pieniędzmi i doskonałością. Moda na rasowe psiny, kupowane w hodowlach za miliony PLNów krzywdzi setki tysięcy zwierząt cierpiących w schroniskach. Chcemy pokazać, że pospolite Kundle to istoty nieprzeciętne, godne zainteresowania, kochającego opiekuna i wypasionego wybiegu. 🙂 Z miłości do tych niezauważanych, pomijanych i okrutnie niedocenianych.”
…takie właśnie były adoptowane przez nie psiny. Pomijane i niedoceniane – jak zdecydowana większość bezdomnych zwierząt.
Ale po kolei – tej adopcyjnej, ponieważ każdy 'ProPies’ ma swoją historię.
Ola i Misia
O Misi dowiedziałam się przez przypadek! Jakiś psi anioł stróż musiał bardzo poważnie potraktować swój dyżur, ponieważ cała otoczka adopcji do tej pory powoduje u nas niedowierzanie. Ale to akurat jest najmniej ważne. Ważne i potworne natomiast jest to, że Misia trafiła do schroniskowej lecznicy po ciężkim pobiciu. W fatalnej kondycji walczyła o życie. Przeżyła… Jedna wielka psia depresja i ból.
Podjęłam decyzję, że co by się nie działo – wyciągam ze schroniska tę garstkę nędzy, chcąc posklejać ją do kupy. Pojechałam ją zobaczyć, ale widoku nie będę opisywać. Powiedziałam, że po obowiązkowej sterylizacji zabieram do siebie.
Misia mieszkała ze mną w Warszawie przez pierwszy rok studiów (studenci – adoptujcie psy!). Po sesji egzaminacyjnej pojechała do Płocka na zasłużone kolonie i do tej pory nie została z nich przez zakochaną w niej Mamę zwrócona.
Misia jest psem trudnym. Po adopcji przechodziła poważny lęk separacyjny, nie toleruje nikogo oprócz rodziny, boi się obcych ludzi, bywa bardzo zamknięta w sobie. I właśnie taką ją akceptujemy, szanując jej dziwactwa oraz rozumiejąc co i ile kiedyś przeszła.
Mania i Lusia
Przy odbiorze Misi ze schroniska w oczy naszej Mamy (jesteśmy z Olą siostrami) rzucił się drugi rudy szkielet, który wyjątkowo histerycznie walczył o atencję. Obraz był na tyle uderzający, że nie dał się wymazać.
Pojechałyśmy po jakimś czasie do schronu żeby zderzyć się z tym zjawiskiem jeszcze raz. Uspokoić sumienie może? Szkielet pokryty śniegiem i błaganiem, z nadzieją w oczach wyciągał łapy przez kraty żeby dotknąć, zaczepić, poczuć. Cyrk trwał, nie wiadomo było jak się zachować.
Zapytana pracownica schroniska: „Aaa tej to akurat mi szkoda, bo taka fajna i radosna, czeka już na uśpienie. Ma chore serce, nawet do sterylizacji się nie nadaje, bo nie przeżyje. Chyba, że ją weźmiecie, hehe.”
W przeddzień Wigilii 2011 r. Luśka odpakowała bożonarodzeniowy prezent i codziennie odwdzięcza się za niego całą sobą jeszcze bardziej. Ze wszystkim co miała, czyli z chorym serduszkiem i masą brudu dotarła do domu.
Lusia jest psiną, która ma wadę serca. No i co z tego? Trzeba być wobec niej delikatnym i czułym – według nas każdy pies zasługuje na takie traktowanie. Jest prawdziwą księżniczką, którą zresztą uwielbia być. No to co z tą wadą serca? Ludzie, adoptujcie chore psy! My szlifujemy taki diament już od kilku lat!
Julia i Norka
Ola: Na początku 2015 roku nasza mama odwiedziła płockie schronisko i spotkała trzęsące się psie dziecko – bezimienną wówczas Norkę. Zaangażowała mnie z Manią w znalezienie jej domu na cito, ponieważ sunia nie radziła sobie tam ani trochę. Wstępnie miała ją poznać nasza inna znajoma, ale bardzej „cool” okazał się buldożek. Serce nam pękło, ale od czego ma się najlepszą na świecie Julię?
Dlatego właśnie podczas posiedzenia Rady Wydziału spontanicznie zaatakowałam w/w psią psychofankę i trochę szeptem, trochę na migi złożyłam propozycję nie do odrzucenia, która jak domino sunęła dalej aż do Julii Babci… 🙂
Julia: W domu mam już jednego psiego brytana, który spokojnie dożywa sobie 9. roku, i który mało ciekawie podchodzi do innych psów. Dlatego po tym, jak dowiedziałam się o Norce, szybko zdecydowałam, że najpierw pierwszym przystankiem dla Nory, będzie dom mojej babci, która jako osoba samotna od dawna myślała o adopcji kota czy psa, ale zawsze bała się i odciągała decyzję w czasie. Tym razem nie dałam się jej zbyć i kilka dni później stanęłam w drzwiach z małym, przestraszonym biedactwem przetransportowanym z Płocka na warszawski Wilanów. I została.
Jest u nas codziennie, bo babcia mieszka ulicę obok nas i świetnie dogaduje się z Borysem, który nawet pozwala jej jeść ze swojej miski, co jest niebagatelnym sukcesem! Norka jest największą przytulanką na świecie, rozkłada się na widok każdej osoby, nie ma osoby, której nie chciałaby lizać, drapać, przytulać. Czasami Nora jak chce się ją dotknąć, kuli się i przewraca (chociaż i tak jest o wiele lepiej niż było bezpośrednio po jej przyjeździe), co pozwala nam przypuszczać, że w swoim poprzednim życiu, do którego nigdy nie wracamy nawet myślami, była bita…
Teraz jest tylko głaskana, całowana, miziana i kochana najmocniej na świecie!
Ola i Fela
Fela to psia seniorka, o którą walczyłam ze schroniskiem do ostatniej pchły. Nie znałyśmy się wcale, ale kiedy zobaczyłam ten wyjątkowo cuchnący, zaniedbany, jednocześnie rezolutny psi kadłubek, a przez kraty dotknął mnie chropowaty, suchy i ostry nosek (bałam się, że odpadnie) zakochałam się bez pamięci. Połączone dwa serca w jedno.
Po tygodniach zmagań udało się. 2 kwietnia 2015 r., spektakularnie odjechałyśmy spod psiego mordoru i tak zaczęła się nasza przygoda. Fela, oprócz tego, że cierpi na wyjątkową chorobę lokomocyjną, mogłaby konkurować w licytacji na wiek z samym Zeusem (liczy sobie pi razy oko milion lat).
Moja gwiazda posiada przy tym wyjątkowo krótkie łapy, które jako tako utrzymują na lądzie jej widowiskową talię dyni. Lata niedoli, głodu, bitego ciałka i łamanych kostek Fela porzuciła razem z resztką przednich ząbków.
Teraz żyje nowym – warszawskim życiem i jest naszym oczkiem w głowie. Zaaklimatyzowała się wyjątkowo pięknie, akceptuje strzeżone osiedle w centrum miasta, hałasy zza okna, miękkie posłania i zdrową psią żywność, macha ogonem ponad osiedlowymi yorkami i uwielbia zabawy. Mimo wieku zachowaniem i werwą przypomina szczeniaka.
Felka modelka jest ambasadorką ProPsów ds. promowania adopcji psich seniorów.
Mania i Gucia
Pies – fuks. Teoretycznie nigdy nie miała do nas trafić, nie szukałyśmy jej, nie planowałyśmy adopcji kolejnego psa do płockiego domu. Tym bardziej nie planowały tego nasza Mama i Babcia, które na co dzień mają przyjemność wychowywać Miśkę i Luśkę.
Wpadłyśmy jej w oko podczas wizyt w schronisku w sprawie Norki i Feli – ewakuowanych stamtąd w niewielkich odstępach czasu w 2015 roku. Nie wiemy jak to zrobiła, ale po prostu musiałyśmy ją wziąć. Naszą Gucinkę, brzydulinkę, chudzinkę. Nie jest najmłodsza, nie jest najpiękniejsza. Jest nasza.
Po adopcji była bardzo cicha, grzeczna i zamknięta w sobie. Sprawiała wrażenie jakby bała się, że zaraz ją wyrzucimy. Straszne! Od kilku miesięcy oswajamy Gucinę, która z tygodnia na tydzień robi coraz bardziej – wzruszające wręcz – postępy. Śmiga coraz częściej po domu, uśmiecha się i tuli. Warto pracować nad schroniskowymi psami! Ich przemiana potrafi spowodować ogromną satysfakcję oraz zmienić życie nie tylko uratowanego psiątka, ale dwunogów także.
Julia i Trafniś
Tego psa kocham tak mocno, że czasem sama się tego boję.
Śni mi się nawet, że muszę go ratować z jakichś różnych opresji i budzę się wtedy z przerażeniem, żeby sprawdzić, czy leży obok i spokojnie oddycha z głową położoną tuż przy mojej.
Trefniś to psiak, który został wzięty przeze mnie i mojego chłopaka Mateusza w listopadzie zeszłego roku. Poznaliśmy się z nim w schronisku w Korabiewicach, do którego przyjechaliśmy jako wolontariusze, wyprowadzić psy na spacer.
W momencie, gdy doszliśmy do boksu, w którym mieszkało sobie to zarośnięte psisko coś w nas pękło. Tref (ma już tyle różnych przezwisk, że czasem sami się gubimy) nawet już nie prosił. Siedział spokojnie w boksie ze swoją przyjaciółką Zuzą (śliczną, czarną kundelką, która wciąż czeka na adopcję) i tylko patrzył swoimi wiernymi, szczerymi i mądrymi oczami. Jak wyszliśmy na spacer, wiedzieliśmy już, że nie damy Trefnisiowi odejść, że to pies, który po prostu jest nasz. Musi być nasz. Pokochaliśmy go z pierwszym dotykiem tej owczej pokrzywionej łapki.
Trefik wyglądał jak spora owieczka, miał tyle sierści, że jego wizyta u fryzjera trwała 3 godziny:D. Gdy mieliśmy się rozstać tego dnia, Trefik wystawiał tylko łapki przez kraty. Wystawiał je tak ochoczo i tak desperacko, że łzy same napłynęły mi do oczu. Powiedziałam w duchu „Wrócę po Ciebie moja owieczko najkochańsza, wrócę…”.
Kilka tygodni, po wypełnieniu formalności i bardzo miłej wizycie przedadopcyjnej, Trefniś wylądował u nas. Jeszcze nigdy nie było mi dane poznać takiego psa. Tak kochającego, tak wdzięcznego, tak oddanego, że za każdym razem, jak muszę go zostawić samego w domu nawet na chwilę, chce mi się najzwyczajniej w świecie wyć.
Kocham tego psa tak bardzo, że Mateusz poważnie się zastanawia, czy ze mną wszystko ok…
Zresztą nie tylko on, bo każdą wolną chwilę, każdy moment chciałabym spędzać z Trefnisiem wtulonym we mnie i delikatnie uderzającym mnie tymi swoimi łapkami, które tak nas wtedy rozczuliły. Wszyscy go pokochaliśmy za jego spokój, dobroć i mądrość, z jaką nigdy do tej pory się jeszcze nie spotkałam. I wciąż zadajemy sobie tylko pytanie, jak to możliwe, że nikt przed nami, nie zainteresował się tak cudnym, delikatnym szorściakiem, owiniętym toną psiej wełny? Mateusz zawsze dodaje – „On czekał na nas. Wiedział, że po niego przyjdziemy.” Czekał w schronisku 6 lat.
Autorkami tekstu są Julia Berg i Ola Reszelska, założycielki projektu ProPsy, promującego adopcje psów ze schronisk. Dziękujemy za opowiedzenie nam tych niezwykle wzruszających historii. Życzymy powodzenia!
3 Comments