Nie miałam żadnego wyboru – historia Roni
Wszystko to rozpoczęło się zaledwie 14 lat temu…
To właśnie 14 lat temu musiałam pożegnać się z moją przyjaciółką – Korą. Na każdego w życiu przychodzi pora, jednak na rozstanie z nią zdecydowanie nie byłam gotowa. Psinka była dla mnie całym światem, to z nią się wychowywałam, to z nią przeżywałam wszelkie radości i smutki.
Robert – chłopak z którym wtedy się spotykałam – bardzo mnie wspierał w tamtym czasie. Nie wiem, czy to z mojego powodu, ale w końcu zdecydował, że też chciałby mieć psa. Zachwycona tym pomysłem obiecałam, że dam mu psinkę na urodziny!
Gdy tylko zapewnił mnie, że rodzice wiedzą o pomyśle, ruszyliśmy do schroniska – chcieliśmy dać dom i miłość starszemu psu, wiedząc, że to właśnie starsze psiaki najbardziej potrzebują uczucia i mają najmniejszą szansę wyrwać się ze schroniska.
Do teraz pamiętam naszą drogę do schroniska
Całą podróż dyskutowaliśmy i snuliśmy wizje, jak ten nasz psiak będzie wyglądał, jaki będzie miał charakter… i czy nas pokocha?
Radość i entuzjazm zniknął wraz z przekroczeniem progu schroniska. Szczerze mówiąc, bałam się, że ten pierwszy krok będzie zarazem ostatnim. Tyle par oczu wpatrzonych we mnie. Tyle smutnych, obojętnych, pustych spojrzeń. Oczu, w których ledwie dało się dostrzec płomyk nadziei, tlący się jeszcze za kratami schroniskowego boksu.
Zdecydowaliśmy się na jednego psiaka – około pięcioletniego futrzaka, który wydał nam się odpowiedni. Szybko jednak okazało się, że pies dopiero dotarł do schroniska i nie można go jeszcze adoptować. Tak miała się skończyć nasza historia – pośród łez i smutku, w poczuciu wszechogarniającej beznadziei.
Wszystkie te uczucia towarzyszyły nam, gdy opuszczaliśmy schronisko. Chciałam ostatni raz spojrzeć na psiaka, ale moją uwagę przykuła duża klatka pełna starszych szczeniaków. Była w niej ona.
Nie miałam żadnego wyboru
W klatce było bardzo dużo szczeniaków – wszystkie spały. Wszystkie za wyjątkiem jednej. Pośród oceanu spokojnie unoszących się futerek, mała psinka dzielnie przedzierała się pod same kratki swojego boksu.
Spojrzała na mnie, wykrzywiła pyszczek w grymasie zawadiackiego uśmiechu i wbiła swoje malutkie, białe ząbki w kratki – patrzyła na mnie, a jej spojrzenie mówiło tylko jedno: nie wyjdziesz stąd beze mnie.
Nie chciałam, nie mogłam wyjść z tego schroniska bez niej. Nie miałam żadnego wyboru. Jej odwaga i waleczność były czymś, co sprawiło, że moje serce wiedziało, co ma zrobić. W ten sposób podpalany, wojowniczy kundelek Ronia (zlepka naszych imion: Robert i Ania) miał zamieszkać w domu mojego chłopaka. Tak się jednak nie stało…
Robert nie powiedział swoim rodzicom o naszym psim prezencie – skłamał, licząc, że gdy rodzice go zobaczą, zgodzą się na szczeniaka w domu. Tak się jednak nie stało, a wizja powrotu do schroniska stała się bardziej realna, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Nie jestem nadzwyczaj odważną i pewną siebie osobą, nie wiedziałam co robić. Niedawno pożegnałam Korę i nie wiedziałam, czy to już odpowiedni moment na nowego psa w domu. Na szczęście Ronia to prawdziwa twardzielka – spojrzałam w jej oczy, a ona powiedziała mi po prostu
zamieszkam z Tobą, jesteśmy na to gotowe!
Tak jak być powinno
Ronia jest ze mną już 14 lat i każdego dnia swoim bystrym, zadziornym spojrzeniem przypomina mi, jak ważna jest pewność siebie. Z początku moja mała wojowniczka nie szczekała, teraz ciężko ją zagłuszyć! Razem nauczyłyśmy się bardzo wiele i wspólnie pokonaliśmy nie jedną przeszkodę – na przykład chorobę nerek, na którą cierpiała przez pewien czas.
Teraz, gdy na nią patrzę, wiem, że nic się nie zmieniło. Nadal widzę w niej zdecydowanie i pewność siebie, nadal jest zadziornym psiakiem pełnym determinacji. Pomimo siwych włosów wciąż jest tym samym, uczepionym do kratki zębami, psiakiem, który kazał mi ją zabrać ze schroniska i pokochać.
I rzeczywiście – pokochałam
Ronia i Ania
Piękna historia! 🙂 Czyli jednak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje 🙂